Ale może dość już o tym jak to szkoła jest złaa, bo w końcu dziś, dzięki jej święta siedzę sobie o tej godzinie,w domku, w piżamie i na kanapie piszę tego posta ;)
A jak śniadaniowo było u mnie w ciągu tego tygodnia?
DZIŚ:
Serniczek dyniowy z przepisu Whiness.
W MINIONYM TYGODNIU:
Poniedziałek
Ciacho dyniowe od Whiness
(mi się troszeńkę zjarało, ale pod spodem było przeeeeeeeepyszne ;)
Wtorek
Pudding dyniowo-bananowy
(z cynamonem, oczywiście ;)
Środa
Manno-jęczmiennianka
Czwartek
Owsianko-orkiszówka z gruszką (gotowaną razem z owsianką) i kakao
Piątek
Dyniowa manna
(zmiksowana z jogurtem)
Sobota
Dyniowo-bananowe pancakes
(sobotnie)
Niedziela
Tofurniczek jednoporcjowy
(moje nowe odkrycie - pyyyyyycha!)
z przepisu Maria'n
(u mnie zamiast orzechów - mąka owsiana)
I to by było na tyle.
Mam coś z biodrem. W piątek, przy schodzeniu do szpagatu francuskiego coś mi "chrupnęło". Przeszedł mnie tzw. "prąd" po całej długości uda i mrowiło mnie przez cały wieczór. Myślałam, że to ścięgno. Błagałam, żeby to jednak nie ono. Ale potem, gdy mama opowiadała, że będąc maluszkiem musiałam chodzić w specjalnej szynie, bo miałam problemy z bioderkiem, przypomniałam sobie, że czasami przy głębokim skłonie biodro tak jakby wyskakuje mi i wskakuje. Przesiedziałam cały weekend, nie nadwyrężałam, bałam się nawet schylić, żeby buta zawiązać. W sobotę rwało gorzej, wczoraj mniej, a dziś - już prawie w ogóle :) :) Mam nadzieję, że to nic poważnego, ale rozważamy pójście do ortopedy, szczególnie na te powikłania w przeszłości.
A dziś jadę na zakupy! Zaopatrzyć się w jakąś cieplejszą kurtkę, bo w takiej niepodszytej niczym parce, rano rowerem do szkoły zimno :/
Miłego dnia!
Mayamee :)